Nasz język a wizerunek

Malec w piaskownicy grozi swemu koledze i dosadnie określa miejsce, w które go kopnie…

 - Bardzo nie lubię, kiedy z buzi wychodzą ci te wstrętne ropuchy  – dość obrazowo matka próbuje oduczyć go stosowania niecenzuralnych słów.

Sposób dość infantylny, ale może odpowiedni dla dziecka, choć nie wiem czy skuteczny – pewnie zależy od dziecka.

Tak czy inaczej lepszy od udawania, że „takich” wyrazów nie ma, uczący Malca tego, że należy kontrolować to, co się mówi.

 Dlaczego przeklinamy?

Dlaczego robią to dzieci? - bo stosują zasłyszane „nowości”, wiedzą , że to zakazane więc bardziej pociąga, bo badają nasze reakcje, bo chcą „być dorosłe”…

Dlaczego przeklinają nastolatki? - bo też chcą „być dorosłe”, są w fazie buntu, wyrażają tak swoje emocje, chcą imponować otoczeniu, nie chcą odstawać od innych – w końcu – bo się już przyzwyczaili i brakuje im tych „wygodnych” przerywników…

   A dlaczego przeklinają dorośli?

Z niniejszych rozważań wyłączę panów (może także panie) dawniej stacjonujących pod „budką z piwem” oraz  grupy społeczne z zasady niechętne do procesu edukacji i rozwoju. Może nie jest to właściwe określenie – ale osoby takie wydają mi się „usprawiedliwione”.

   Skupmy się raczej na tym, że językiem „rynsztokowym” posługują się osoby wykształcone, na wysokich stanowiskach, osoby publiczne, przedstawiciele kultury, urzędnicy państwowi itd.  Piękne kobiety, elegancko ubrani mężczyźni. Właśnie ci, którzy z racji wykształcenia i pełnionych funkcji - sami uznają się za elitę społeczeństwa. I nie chodzi o sytuacje stresujące, które ostatecznie można zrozumieć. Chodzi raczej o to, że wulgaryzmy stały się częścią  „języka urzędowego”. Języka szefa i podwładnych, języka spotkań towarzyskich, i to przed spożyciem alkoholu, języka polityków i kręgów kultury.  

Czy elity społeczne cierpią na braki słownictwa? Czy nie wiedzą co powiedzieć? Chcą imponować otoczeniu –  być groźne, śmieszne, dosadne? Nie wiem. 

Język jest jednym z elementów, który wpływa na wizerunek - w oczach podwładnych, znajomych, sympatyków, przygodnie spotkanych ludzi. Przełożony, który przeklina i toleruje przeklinających w jego obecności podwładnych świadomie, czy też nieświadomie osłabia swój autorytet. Polityk, dziennikarz „złapany z wiązanką na ustach” krąży w wirtualnym świecie raczej jako ofiara, a nie bohater. Uczestnik spotkania towarzyskiego sposobem komunikacji wpływa na poziom tego spotkania – wzbudza aprobatę, albo zniechęca do siebie.

Ktoś powie – co komu do tego, jeśli wszystkim w gronie pasuje taki język. I rzeczywiście  - nikomu nic do tego. Bo przecież nikt nie dyskutuje na temat języka osób spod „budki z piwem”.

Jednak czy to tak wiele wymagać od elity społeczeństwa czystego i poprawnego języka?