Potęga uśmiechu

 

Powstaje na skutek skurczu mięśni, który rozświetla oczy i unosi kąciki ust ku górze. Jest impulsem elektrycznym wpływającym na przysadkę mózgową, która uwalnia endorfiny nazywane hormonami szczęścia.

Ich  obecność w mózgu nie tylko wprawia w świetny nastrój, ale uśmierza nawet ból. Już od szóstego tygodnia życia dziecko uśmiecha się słysząc dźwięki lub widząc czyjąś twarz. 

Uśmiech nic nie kosztuje, a może zasadniczo zmienić nasze życie. Jest "zaraźliwy", dlatego wprowadzenie go w życie może znacząco poprawić relacje z innymi. Ludzie uśmiechnięci zwykle odnoszą więcej sukcesów. 

Londyński dziennik The Times uważa, że uśmiech jest najlepszym sposobem pozyskiwania przyjaciół i wpływania na ludzi. 

Jak pokazują badania przeprowadzone kilka lat temu przez Wydział Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego  „74 proc. badanych nie chciałoby robić interesów z osobami ponurymi, a 69 proc. nie chciałoby się z nimi przyjaźnić”.

Wynika to m.in. z tego, że osoby ponure postrzegamy jako ukrywające coś przed nami, trudniej nam im zaufać.

 Te oczywiste zależności zmieniają nieco świat biznesu, polityki, kultury. Nie da się przecenić tak prostej metody, która przynosi same korzyści, a specjaliści od public relations dokładnie to wiedzą.

Rzecz jasna lepiej, aby uśmiech był szczery…

Pomyśl, ile razy czyjś uśmiech poprawił Ci nastrój? Może warto wykorzystać tę metodę, aby ktoś inny miał lepszy dzień?

Najlepsza inwestycja

 

Tatusiu –ile zarabiasz na godzinę? – pyta mały chłopiec

Po uzyskaniu odpowiedzi uznaje, że jego oszczędności wystarczą, aby kupić od taty godzinę tylko dla siebie.

Pewnie wielu z Was słyszało tę historię, która obnaża okrutną prawdę dzisiejszego świata.

W przedziwnym pędzie, zabieganiu, czasem walce o byt, ale czasem tylko o pozycję w świecie – zapominamy o tym, co najważniejsze. Tymczasem, gdy dziś wyobrazimy sobie samego siebie na łożu śmierci – kogo widzimy obok?

Czy tam stoi nasz pracodawca? A może lojalni pracownicy?

Chyba nie mamy złudzeń. To dziś pracujemy na to, kto tam będzie stał. To swoim życiem, własnym przykładem pokazujemy naszym dzieciom - co ważne jest dla nas.

Niewątpliwie ogromnym deficytem w naszych jakże barwnych czasach jest słuchanie drugiego człowieka. I rzecz jasna dotyczy to w bardzo dużym stopniu dzieci, choć na niedostatek słuchania cierpią także osoby starsze. Często nasi dziadkowie, rodzice – może już samotni, bez obowiązków, bez ciągłego pędu – ale za to z dużą ilością trosk, dolegliwości i niewielką ilością atrakcji, które ich spotykają w życiu.

Ci co mają „szczęście” -  żyją „od imprezy do imprezy” – jak powiedziała mi pewna starsza pani. Inni ze wstydem tłumaczą gromadkę swoich dzieci, wnuków i nawet prawnuków – „oni są tacy zapracowani….”

Czy uświadamiamy sobie, że będąc tym „bardzo zapracowanym”  - przekazujemy sygnał swoim dzieciom jak  NAS mają traktować w przyszłości?

 

 

Nasz język a wizerunek

Malec w piaskownicy grozi swemu koledze i dosadnie określa miejsce, w które go kopnie…

 - Bardzo nie lubię, kiedy z buzi wychodzą ci te wstrętne ropuchy  – dość obrazowo matka próbuje oduczyć go stosowania niecenzuralnych słów.

Sposób dość infantylny, ale może odpowiedni dla dziecka, choć nie wiem czy skuteczny – pewnie zależy od dziecka.

Tak czy inaczej lepszy od udawania, że „takich” wyrazów nie ma, uczący Malca tego, że należy kontrolować to, co się mówi.

 Dlaczego przeklinamy?

Dlaczego robią to dzieci? - bo stosują zasłyszane „nowości”, wiedzą , że to zakazane więc bardziej pociąga, bo badają nasze reakcje, bo chcą „być dorosłe”…

Dlaczego przeklinają nastolatki? - bo też chcą „być dorosłe”, są w fazie buntu, wyrażają tak swoje emocje, chcą imponować otoczeniu, nie chcą odstawać od innych – w końcu – bo się już przyzwyczaili i brakuje im tych „wygodnych” przerywników…

   A dlaczego przeklinają dorośli?

Z niniejszych rozważań wyłączę panów (może także panie) dawniej stacjonujących pod „budką z piwem” oraz  grupy społeczne z zasady niechętne do procesu edukacji i rozwoju. Może nie jest to właściwe określenie – ale osoby takie wydają mi się „usprawiedliwione”.

   Skupmy się raczej na tym, że językiem „rynsztokowym” posługują się osoby wykształcone, na wysokich stanowiskach, osoby publiczne, przedstawiciele kultury, urzędnicy państwowi itd.  Piękne kobiety, elegancko ubrani mężczyźni. Właśnie ci, którzy z racji wykształcenia i pełnionych funkcji - sami uznają się za elitę społeczeństwa. I nie chodzi o sytuacje stresujące, które ostatecznie można zrozumieć. Chodzi raczej o to, że wulgaryzmy stały się częścią  „języka urzędowego”. Języka szefa i podwładnych, języka spotkań towarzyskich, i to przed spożyciem alkoholu, języka polityków i kręgów kultury.  

Czy elity społeczne cierpią na braki słownictwa? Czy nie wiedzą co powiedzieć? Chcą imponować otoczeniu –  być groźne, śmieszne, dosadne? Nie wiem. 

Język jest jednym z elementów, który wpływa na wizerunek - w oczach podwładnych, znajomych, sympatyków, przygodnie spotkanych ludzi. Przełożony, który przeklina i toleruje przeklinających w jego obecności podwładnych świadomie, czy też nieświadomie osłabia swój autorytet. Polityk, dziennikarz „złapany z wiązanką na ustach” krąży w wirtualnym świecie raczej jako ofiara, a nie bohater. Uczestnik spotkania towarzyskiego sposobem komunikacji wpływa na poziom tego spotkania – wzbudza aprobatę, albo zniechęca do siebie.

Ktoś powie – co komu do tego, jeśli wszystkim w gronie pasuje taki język. I rzeczywiście  - nikomu nic do tego. Bo przecież nikt nie dyskutuje na temat języka osób spod „budki z piwem”.

Jednak czy to tak wiele wymagać od elity społeczeństwa czystego i poprawnego języka?

Królowa….

...jest cierpliwa i życzliwa,

nie jest zazdrosna,

nie przechwala się,

nie nadyma,

nie szuka własnych korzyści,

wszystkiemu wierzy,

wszystko znosi,

wszystko przetrzymuje,

nigdy nie zawodzi....

Nieodłączny i bardzo pożądany stan relacji międzyludzkich. Napisano o niej ogromną ilość książek, wierszy, piosenek . Przeniesiono dzięki niej góry, ale i wylano morze łez.

O miłości, rzecz jasna mowa…

I choć wszyscy ją znamy – nie wszyscy zastanawiamy się jakie ma odcienie. Język polski nie jest nazbyt bogaty, gdyż daje nam do dyspozycji zaledwie jedno słowo.  Bardziej łaskawa greka daje możliwości precyzyjniejszego nazewnictwa, a co za tym idzie także inną świadomość tego, co czujemy.

Bo przecież całkiem odmienne są:

*miłość do członków rodziny (storge),

*miłość braterska (filia),

*miłość romantyczna (eros),

*miłość oparta na zasadach (agape)

W normalnych, zdrowych relacjach wszystkie te rodzaje miłości łączą się, zazębiają, ale i wykluczają.

Jak myślisz - czy któraś z nich jest najważniejsza?

Paradoksalne jest to, że Królową w tych odcieniach jest agape – miłość oparta na zasadach, ale to nie o niej wspominają książki, piosenki i wiersze. Nie ona jest bohaterem filmów wszechczasów…

Na czym polega?

Ponieważ to miłość oparta na zasadach – logiczne, że jej podstawą są jakieś zasady. Chodzi, rzecz jasna o te „słuszne” zasady – zgodne z kodeksem etycznym. Na takich podstawach oparta agape decyduje o tym, że chcemy być dobrymi ludźmi, sąsiadami, pracownikami, czy też dążymy do pokoju.

To Królowa cech, która decyduje o tym, że staramy się być lepsi.

I to ona pcha nas na wyższy poziom człowieczeństwa …..